piątek, 3 października 2014

w podróży z niemowlakiem cz.2 - Samolot

Bardzo nie lubię latać samolotami. Już na parę dni przed chodzę poddenerwowana.
Jednak ze względu na to, że czamami chciałabym odwiedzić moją rodzinę sama bez męża jestem zmuszona do takiej podróży.

Tym razem byłam jeszcze bardziej spanikowana.
Czy wszystko się z biletem pasuje?
Ile będziemy stali przy odprawie?
Jak ja dam radę z wózkiem?
Czy będę mogła przewieźdź tak wózek?

No właśnie o wózek się najbardziej martwiłam. Szczególnie, że wyczytałam, że wózek musi się całkowicie składać a mój to fotelik samochodowy na składanym stelażu.
W internecie znaleść rzetelnych informacji na ten temat nie potrafiłam więc zadzowniłam do LOTu
tam powiedzieli mi, że to zależy od lotniska. Zadzwoniłam na lotnisko a tam bardzo zmęczona pani powiedziała, że ona w sumie nie wie. Ale chyba można bo ludzie biorą do samolotu...
No tak jak się ma osobne miejsce wykupione dla dziecka za pełną cenę to można.


Jak dojechaliśmy na lotnisko to pierwsze co chciałam zdać bagaż i zapytać co z tym wózkiem.
Jakie było moje zaskoczenie, że nie musiałam stać w kolejce (stałabym na pewno 20 min bo to czas Oktoberfest) tylko czekało na mnie osobne okienko podpisane Family. Szybciutko Pan mi wytłumaczył jak to jest z tym wózkiem.

A więc to wyglądało tak, że nasz pojazd był potraktowany jako bagaż rejestrowany. Każda część dostała osobną naklejkę i musiałam go zdać dopiero przed samym samolotem.

Po zdaniu bagażu poszliśmy jeszcze coś zjeść. Mój syn mnie miło zaskoczył ponieważ bardzo grzecznie się sobą sam zajmował



Później były ostatnie chwilę z tatusiem, który zaprowadził nas aż do bramek.





 
Przy bramkach był jedyny trudny moment ponieważ musiałam rozłożyć wózek. Fotelik i torba do prześwietlenia, wózek wyjechał i był sprawdzany ręcznie czy nie ukryłam w nich jakiś strasznych rzeczy.  Małego musiałam wiąć na ręce i przejść przez bramki. Jednak nie mogę narzekać bo babeczka, która normalnie sprawdza tym pipającym czymś przytrzymała mi małego podczas rozkładania i składania wózka.

Teraz nie zostało nic innego jak przejść do naszego wyjścia a to była dłuuuga droga. Szło się z 15 min. 


Po drodze trzeba było również zmienić pieluchę. Nie trudno było znaleść odpowiedni do tego pokój.
 


Kiedy w końcu doszliśmy do naszego wyjścia zapytałam pana jak to będzie wyglądalo z wózkiem bo tu są przecież schody. Uśmiechnął się i powiedział, że mnie zaprowadzi więc wchodziłam jako pierwsza jeszcze przed "business class" 
 Pan zaprowadził nas do windy a od niej do drzwi, które miał otworzyć pan z autobusu. 

 Pan otworzył nam natychmiast jak dojechał i pomógł wnieść wózek.
Przy wysiadaniu również nie było problemu bo znalazły się osoby chętne do pomocy. 
Przed samolotem czekała pani, która zabierała bagaż rejestrowany tj. mój wózek. Musiałam go wtedy rozłożyć na dwie części a stelaż złożyć. 
Pani była pomocna i potrzymała Erika.

Jak zajeliśmy miejsce ( na szczescie okazalo sie, że miejsce obok nas było puste) Chwilę się pobawiliśmy


Następnie przyszła stewardessa zaproponowała pomoc w razie wojny i dała mi pas dla małego.
W  czasie startu i lądowania miałam go mieć na kolanach przypiętego pasem do mojego pasa.

Podobno aby u dzieci zlikwidować ból spowodowany różnicą ciśniej dziecko powonno przełykać więc my w trakcie startu się cycusiowaliśmy.

tu widać pas, którym był przypięty Erik

  
W trakcie startu. Taka prędkość, że aż zamazało :-)



Zaraz po starcie synuś zasnął. Stewardessa proponowała nam podusie i kocyk alw my mieliśmy własny.
  


Niestety jak odezwał się pilot informując, że osiągleliśmy maksymalną wysokość Eri się przestraszył i obudził. Wtedy zaczeło się zabawianie. Ale na szczęście było dużo interesujących rzeczy jak gazetki czy kubek po wodzie ;-)

Lot trwał 1 godz 20 min więc małynie zdążył zgłodnieć. Dlatego też przy lądowaniu trochę marudził ale po podaniu smoczka i odśpiewaniu całego repertuaru kołysanek - zasnął. Chyba jak połowa samolotu po tym moim występie :)


Po wyjściu z samolotu praktycznie to samo tylko w drugą stronę. Wózek już czekał tylko musiałam go złożyć. Autobus i na lotnisko.
Tu dopiero zaczęły się jaja bo nie mogłam odebrać bagażu jak inni bo wszędzie schody ruchome więc odsyłali mnie do wind gdzie musiałam daleko iść a do tego wszystko było opuszczone!
Przynajmniej kierunkowskazy były....

W końcu jakoś dotarliśmy. Walizki już były rozładowywane i akurat szła nasza. Jakiś miły pan azjata pomógł mi ją ściągnąć. Wyszliśmy a tam czekała już na nas babcia :-)
I na tym skończyła się nasza przygoda z lotniskiem. Na pewno następnym razem nie będę się stresowała. Aż tak...

1 komentarz:

  1. Super, że podróż minęła wam w spokoju i nie było żadnych niemiłych niespodzianek. A z Ericzka dzielny mały podróżnik :)

    OdpowiedzUsuń